niedziela, 24 lipca 2016

Rozdział 1

                Mężczyzna stanął na dachu zniszczonej już kamienicy. Jedną nogę postawił na podwyższonej krawędzi. Poły czarnego, sięgającego prawie do samej ziemi płaszcza delikatnie ruszały się pod napływem wiatru. Ciasno opinające spodnie znikały gdzie w połowie łydek pod ciężkimi trzewikami, okutymi maską żelastwa. Uśmiechnął się pod nosem do ogarniętego mrokiem miasta. Z każdej strony wciąż było słychać ryk silników, wrzeszczących pijaków, szczekające psy lub jadący po torach pociąg. Żaden z przechodniów nie zauważył potężnie zbudowanej, mającej prawie dwa metry sylwetki. Na jego jasnej cerze najbardziej odznaczały się srebrne jak księżyc oczy, wysokie kości policzkowe sprawiały, jakby był jeszcze bledszy, niżeli jest. Czarne, krótko przystrzyżone, podniesione włosy delikatnie kołysał wiatr.
                - Jesteśmy, szefie - na dachu nagle pojawiło się trzech podejrzanych typków. Każdy posiadał na rękach masę tatuaży, a ich ciała prawie mogły konkurować z mężczyzną w płaszczu.
                - Świetnie - srebronooki dumnie wypiął klatkę piersiową do przodu. - Mam dla nas kolejne zadanie. Tym razem to będzie skok naszego życia.
                Jeden z nich, długowłosy blondyn, który miał szmacianą, szeroką przepaskę na głowie, uśmiechnął się szaleńczo i podszedł do swojego szefa. W jego błękitnych tęczówka było widać tylko rządze wielkiego zamieszania i mordu.
                Zaraz za nim dołączył drugi - o brązowych, sięgających do ramion, falowanych włosach i brązowych oczach, był z nich wszystkich najgrubszy, lecz żaden człowiek by tego nie powiedział - a potem trzeci - mający zaledwie metr osiemdziesiąt pięć rudzielec, ze śniadą cerą i orzechowymi oczami.
                Wszyscy teraz patrzyli w jeden punkt, oddalony o zaledwie kilka kilometrów, lecz jakże widoczny dzięki milionom reflektorom ułożonych dookoła budynku. Wystarczyło to jedno spojrzenie i już cała banda wiedziała, co ich szef miał na myśli.

                Kilka kilometrów od czterech przestępców, w zabytkowym zamku odbywała się impreza, a raczej drobny przedsmak tego, co miało wydarzyć się już za dwa dni. Do tej jakże małej, acz znaczącej mieściny zjechała się rodzina królewska. Książę Henryk, wraz z małżonką, córką i synem przyjechali w ramach zaproszenia rodziny królewskiej, gdyż owy zamek był jedną z letnich rezydencji rodziny królewskiej i postanowili go oddać w ręce publiczne, jako jeden z muzeów. Na cześć tego wielkiego wydarzenia, zorganizowano huczną imprezę, o której trąbiły media już od miesiąca.
                Dziennikarze, reporterzy i zwykli ludzie już pierwszego dnia zebrali się chmarami, aby chociażby zobaczyć rodzinę królewską. Ledwo wysiedli z czarnej limuzyny, a flesze poszły w ruch, rozległy się krzyki i piski. Pierwsze wysiadł książę Henry, a zaraz po nim jego małżonka - Anna. Chwilę później wyłonił się na oko dziewięcioletni chłopiec wyszczerzony od ucha do ucha, a na samym końcu, ubrana w srebrną, obcisłą sukienkę, ich córka, która mknęła po czerwonym dywanie niczym prawdziwa gwiazda filmowa. Różniła się od nich tylko tym, że wysoko uniosła podbródek i nawet na moment się nie zatrzymała, nie robiąc przy tym żadnej ciekawej pozy do zdjęcia lub świetnej miny - i bez tego było główną gwiazdą tego wieczoru; piękna, młoda, ze złotymi lokami i wprost wymarzoną figurą, za którą inne aktorki oddałyby cały swój majątek.
                Po zamknięciu za rodziną królewską drzwi, nikt już nie miał wstępu. Cała śmietanka towarzyska już dawno przybyła na miejsce i czekano tylko na tych ostatni i najważniejszych. Ochroniarze także już dawno znajdowali się w budynku i to nie tylko stali przy każdym filarze z widoczną bronią w ręku, lecz także poruszali się elegancko ubrani między gośćmi i starannie obserwując, co takiego robią ich cele.

                - Kogo dokładniej masz zamiar porwać, szefie? - spytał długowłosy blondyn.
                - Córkę księcia i księżnej. Będzie bardzo ciekawie, gwarantuję wam, chłopaki. Cały budynek będzie nafaszerowany ochroniarzami uzbrojonymi po zęby i to nie tylko na zewnątrz, ale także w środku i pomiędzy gośćmi. Nie zabraknie alarmów, śmigłowców i zapewne pościgu.
                - Czyli krótko mówiąc, będziemy mieli udany wieczór, tak? - wtrącił brązowowłosy.
                - I to bardzo - uśmiechnął się szeroko brunet. - Słuchajcie, potrzebna będzie nam dobra broń, odpowiednie stroje i wpisu na listę gości. Ponadto musimy ukryć gdzieś potrzebne rzeczy do porwania i zakneblowania.
                - Zdradzisz nam swój plan, szefie?
                - Spokojnie, wszystko w swoim czasie, nie musicie się o to martwić. Pierwsze załatwcie mi rzeczy, o których właśnie powiedziałem, a i macie zaledwie trzydzieści godzin, aby sprowadzić mi tutaj nasze najszybsze auto.

                Główna impreza rozkręcała się w najlepsze. Wszyscy świetnie się bawili, rozmawiali, śmieli się. Delikatna muzyka lecąca w tle ukajała wszystkich myśli. Niektóre damy nieznacznie kołysały się w rytm tej sennej melodii, lecz bynajmniej nikomu nie było spieszno kłaść się do łóżka. Dobre jedzenie, utrzymywana atmosfera i jeszcze od czasu do czasu jakieś ciekawe atrakcje jak pokaz akrobatyczny czy przybycie magika. Tylko jednak osoba nie bawiła się za dobrze. Skryta w cieniu jednego z filarów, gdzie dziwnym trafem nie było żadnego strażnika, siedziała prawie zasypiając. Powstrzymywała się jednak na wszystkie sposoby, gdyż wiedziała, że nie może tego zrobić. To nie czas i miejsce. Wstała, aby się nieco otrzeźwić, ruszyła do stolika z napojami, akuratnie omijając finałowy pokaz magika.
                Pewnie jak zwykle będzie to przecięcie kobiety na trzy części, przemknęło jej przez myśl, a chwilę potem magik tubalnym głosem oznajmił, że przetnie kobietę, a potem poskłada ją z powrotem. Księżniczka przekręciła znudzona oczami i z kieliszkiem w ręce wróciła do swojego ciemnego kąta, gdzie nikt jej nie widział.
                - Ajć… - syknęła tylko, gdy wpadła na jakiegoś mężczyznę. - Bardzo przepraszam - wyciągnęła z ukrytej kieszeni w błękitnej sukience paczkę chusteczek i zaczęła wycierać garnitur mężczyzny.
                - Ależ proszę to zostawić, księżniczko. Przecież nic takiego się nie stało, to tylko woda. Zaraz pójdę się przebrać - złapał ją za rękę, aby przestała go wycierać i uśmiechnął się jak mały harcerzyk.
                Księżniczka uśmiechnęła się przepraszająco i odeszła. Podeszła do swojego kąta i usiadła w nim po raz enty w ciągu tej nocy. Najchętniej już dawno by sobie poszła, lecz jako księżniczce wypadało zostać tak długo, jak to tylko możliwe.
                Już prawie zasypiała, gdy poczuła koło ucha czyjś oddech. Spojrzała gwałtownie w lewo, lecz zanim zdążyła zauważyć, kto to taki, czyjaś ręka wylądowała na jej ustach i karku, przez co nie mogła pisnąć nawet słówka. Panika nie ogarnęła jej umysłu, więc otworzyła buzię i ugryzła napastnika w rękę. Ten syknął i puścił ją, a ona szybko wyrwała się wbiegła na środek sali. Złapała pierwszego lepszego strażnika i gorączkowo zaczęła mówić o tym, co się stało.
                - Niemożliwe. Uwaga, w sali znajduje się niepożądany gość, wszyscy zachować najwyższą ostrożność i czujność - powiedział do słuchawki zaczepionej w uchu. - Świetnie, a teraz, pozwól, księżniczko, że zabierzemy cię stąd.
                Chwilę później obok księżniczki stanęło dwóch nowych ochroniarzy, którzy zaczęli prowadzić ją w stronę korytarza.
                - A co z moimi rodzicami? - spytała dziewczyna.
                - Spokojnie. Już wcześniej wyszli.
                - Wyszli nic mi nie mówiąc?
                - Chcieli, abyś dobrze się bawiła, nie chcieli cię niepokoić.
                Księżniczka przekręciła oczami i posłusznie szła za ochroniarzami. Gdy skręcili w ciemny, ziemny korytarz, zatrzymali się i otoczyli ją z trzech stron.
                - Panowie, plan się powiódł, możecie zaczynać.
                W jednej chwili z sali bankietowej zaczęły dobiegać krzyki i odgłosy strzelaniny. Trzej ochroniarze pokiwali do siebie porozumiewawczo, gdy wtedy jeden z nich podszedł do dziewczyny, mocno złapał ją za ręce i związał w nadgarstkach, po czym podniósł ją niczym małe dziecko i przerzucił sobie przez ramię. Wbiegli do głównego korytarza, zaraz dołączył do nich kolejny ochoniarz, którzy trzymał w rękach broń szybkostrzelną. Zaraz za nim biegła cała chmara prawdziwych ochroniarzy, którzy trzymali w rękach małe pistolety i krzyczeli coś do swoich słuchawek.
                Cała czwórka ruszyła w stronę wyjścia, towarzyszyły im strzały i dobiegające z zewnątrz dźwięki radiowozów i śmigłowca, który tylko czekał aż wybiegną przez tylnie drzwi. Oni jednak gwałtownie skręcili w boczny korytarz i z rozpędem wyskoczyli przez okno. Wpadli prosto na pick-up’a, który z miejsca ruszył z piskiem opon i rozsypując na wszystkie strony małe kamyczki. Zanim policja zorientowała się, gdzie są porywacze, oni właśnie wyjeżdżali z terenu nowego muzeum. To jednak im nie przeszkodziło, aby ruszyć w pościg. Śmigłowiec już po chwili oświetlał białego uciekiniera, jednakże stracił go z widoku, gdy skręcił w głąb lasu. Radiowozy przyspieszyły i gdy tylko skręciły w las, znaleźli się zaledwie sto metrów za pick-up’em. Samochód terenowy z łatwością manewrował pomiędzy krętymi drogami, głębokimi rowami i odstającymi gałęziami lasu. Radiowozy nie miały łatwo, lecz uparcie dotrzymywały kroku lepiej przystosowanemu do takich dróg pojazdowi.
                Niespodziewanie uciekinierzy skręcili w zarośniętą wysokimi krzewami polanę. Nie było tam drogi, lecz wszystkie pojazdy uparcie przedzierały się przez gąszcz. Dojechali do głębokiej rzeki, pick-up zatrzymał się gwałtownie, cudem nie wjeżdżając do wody. Radiowozy otoczyły go, aby nie mógł w żaden sposób uciec.
                Mężczyzna z kominiarką na głowie pomału wyszedł z rękami uniesionymi ku górze. Policjanci oświetlali go latarkami i skierowali w jego kierunku swoje pistolety, gotowi w każdej chwili strzelić. Śmigłowiec zatrzymał się nad polaną i bacznie obserwował całe wydarzenie, także przygotowany na wszystko.
                Czas na chwilę jakby się zatrzymał, wszystko zamarło w jednym punkcie. Policjanci czekali, aż z pojazdu wysiądzie pozostała czwórka wraz z zakładniczką. Nic takiego jednak nie nastąpiło, jedynie w obydwu dłoniach mężczyzny w kominiarce pojawiły się dwa karabiny, którymi strzelał dookoła na oślep. Zanim mundurowi odparli atak, już prawie jedna trzecia była martwa lub zraniona kulą. Ktoś rzucił grant dymny pod nogi przestępcy i w jednej chwili zniknął wszystkim z oczu. Broń poszła w ruch, policjanci strzelali na oślep, co chwilę było słychać kule uderzające o samochód.

                Gdy wreszcie zasłona dymna opadła, nikogo już tam nie było. Ani żywego, ani martwego.